Abiogeneza
Teoria, według której żywe organizmy powstały z materii nieożywionej to samorództwo lub abiogeneza. Niektórzy rzecz nazywają samorództwem naiwnym lub abiogenezą Arystotelesowską. Pojęcia te nie mają żadnego związku z powstawaniem życia na ziemi.
Arystoteles (384-322 r p.n.e.), którego przedstawiać nie trzeba, twierdził, że abiogeneza jest obserwowalnym faktem (wskazywał np. na myszy powstające z brudnego siana, szczury ze szmatek, mszyce z rosy opadającej na rośliny, pchły z gnijącej materii, muchy z mięsa itd.).
Z czasem poczęto kontestować obowiązujące dogmaty. Ostrożnie, nieśmiało, z pewną bojaźnią zaczęto zadawać pytania. Czy wiara jest wystarczającym elementem dla uzyskania odpowiedzi na nurtujące pytania najczęściej nie mające przecież związku z istotą wiary?
Rozwój wiedzy, nauki spowodował, że trwająca dwa tysiące lat teoria arystotelesowkiej abiogenezy przestała się jawić jako rzecz skończona, zamknięta i niepodważalna.
W XVII wieku Francesco Redi (18 II 1626- 1 III 1698), Włoch, jako pierwszy wzruszył istotę abiogenezy.
W 1668 roku opublikował wyniki swojego eksperymentu, które zaprzeczały niektórym tezom Arystotelesa. Czy wiele ryzykował?
Tylko 68 lat wcześniej (1600 r) spłonął na stosie ŚWIĘTEJ INKWIZYCJI Giordano Bruno, który nie zgadzał się między innymi z Arystotelesem (a także z doktryną Tomasza z Akwinu).
Jeszcze w połowie XIX wieku pokutowało przekonanie o samorództwie ropuch i węgorzy. Dopiero Louis Pasteur stwierdził, że samorództwo nie istnieje nawet w przypadku bakterii.
Minęło 350 lat.
Mamy XXI wiek.
Czy to wiek odradzania się teorii samorództwa?
Wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach teorie, że coś może się wykluć z niczego, że nagle pojawi się życie z materii nieożywionej nie znajdą zrozumienia i posłuchu.
Czy rzeczywiście ludzie odrzucili teorie samorództwa po doświadczeniach Pasteura?
Nie wszędzie.
Wydawało się, że materializm i nauka wypleniły ciemnotę choć w tym zakresie. Jednak okazuje się, że w określonych okolicznościach wielu ludzi z łatwością jest skłonna wrócić do wiary w teorię samorództwa. W określonych okolicznościach. W pewnym zakresie.
Adam Wajrak piewca dzięcioła i obrońca dębów
Każdy człowiek kocha naturę, kocha przyrodę, drzewa, krzaki i zwierzęta. Najbardziej te leśne, a najmniej te z chlewu, obory czy świńskiego obozu koncentracyjnego.
Jeśli więc ktoś wskaże Kowalskiemu, że X-siński niszczy przyrodę, łamie krzewy to go Kowalski przestanie lubić. Będzie w mniej lub bardziej aktywny sposób protestował.
Jeśli przez dziesiątki lat wskazuje się Kowalskiemu, że wycięcie drzewa w lesie powoduje szkody, gdyż uniemożliwia w ten sposób bujny rozwój natury, to Kowalski nabiera przekonania, że ktoś (leśnik i drwal) czynią zamach na jego las, by mu go zniszczyć.
Jeśli przez dziesięciolecia Kowalski nie słyszy nic innego, to nie należy się dziwić, że nabiera przekonania, iż wycinka drzew w lesie rujnuje ojczystą przyrodę.
Gdy na dodatek telewizja wyświetli reportaż, w którym redaktor Adam Wajrak pięknie naśladuje trzepot liści dębu na gałązkach drzewa oraz szum wiatru w koronach dwustuletniej osiki, to Kowalski z pewnością już do końca życia nie będzie obojętny na jazgot piły motorowej i widok drwala czy leśnika.
W oczach Kowalskiego, są to elementy destrukcji ojczystej przyrody, które wprost prowadzą do jej zguby.
Jest też święcie przekonany, że tylko zgnicie drzewa w lesie jest wartością, która utrzyma las i ojczystą przyrodę w należytym stanie. Bo przecież redaktor Adam Wajrak mówił o niedopuszczalności wycinki i pokazywał jak bogaty staje się las, gdy drzewa same gniją i się rozkładają. Bez porównania bogatszy byłby każdy zakamarek polskiego lasu, gdyby jak najwięcej w nim gniło drzew?! Bo przecież Pan Redaktor tak ładnie się kołysał i szumiał na wietrze w samym centrum puszczańskiego matecznika!
Jasnym staje się dla Kowalskiego, że zgnicie drzew w lesie wzbogaca go, a wycinka i wywóz zubaża. Każda wyprodukowana decha, to krzywda Kowalskiego, to zguba jego lasu. A każde zgnite drzewo to wzrost jego dobrobytu i bogactwa w lesie.
Wystarczyło dwie dekady niezbyt silnej indoktrynacji by ludzie uwierzyli, że korzyści osiągną nie z pracy i produkcji lecz ze zgnicia i wytężonej obserwacji tych procesów. By uwierzyli, że zgnicie drzew wzbogaci nie tylko ich osobisty i krajowy dobrostan lecz także, że wzbogaci zasoby ojczystej przyrody!
Aż dziw, że Kowalski nie cieszy się, gdy mu chleb w chlebaku zgnije, wzbogacając jego osobistą różnorodność biologiczną. Jego i jego osobistej żony i ukochanych dziatek. Może nie zdążył obejrzeć ostatniego reportażu swojego ulubionego Redaktora, tym razem z …. kuchni ….
To rzekome wzbogacanie natury i lasu przez ubytek żywych i witalnych drzew i zamienianie ich w próchno, w którym rzekomo następuje „erupcja nowego życia” i znaczący ponoć wzrost różnorodności przyrodniczej ma właśnie ścisły związek z odradzająca się wiara w teorię samorództwa.
Jak można uwierzyć, że rozkład materii organicznej (bo pochodzącej z drzewa) może wzbogacić przyrodniczo las? Dla Kowalskiego sprawa jest jasna i oczywista. Nauczył się od Redaktora i od Redakcji .
Pozwolę sobie wyjaśnić całą tą szarlatanerię, którą natchnięto Kowalskiego. Rozkład materii odbywa się w wyniku działań OBECNYCH w lesie mikroorganizmów. Nikt ich do lasu nie przywozi! Z pewnością nie czyni tego nocną porą Redaktor Adam Wajrak i jego towarzysze ze Stowarzyszenia na Rzecz Wszystkich Istot. Te organizmy są w lesie obecne. Były i będą, niezależnie od tego jak pięknie będzie szumiał w mateczniku nasz ukochany/ululany Pan Redaktor.
W gruncie rzeczy nie mamy bowiem do czynienia ze wzrostem bioróżnorodności (bo wówczas musiałyby się pojawić nowe gatunki, czego dotychczas nasz ulubiony/ululany Redaktor nie komunikował). Mamy do czynienia jedynie ze zmianami ilościowymi – ze zwiększoną ilością organizmów wcześniej już tam obecnych!
Nie należy się temu dziwić, i nie należy przypisywać tego trzepotowi liści dębu ładnie odwzorowywanemu przez Redaktora Gazety Wyborczej. Naturalnym przecież jest, że w momencie pojawienia się w lesie większej ilości zamierających i martwych drzew zwiększy się ilość obecnych organizmów. Ale nie wzrasta liczba gatunków, więc bogactwo przyrodnicze, ta hołubiona różnorodność gatunkowa pozostaje bez zmian.
Warto sobie uzmysłowić – zwiększa się ilość typowych dla rozkładu drewna organizmów , ale nie zwiększa się ilość i różnorodność gatunków tych organizmów. Ta pozostaje na stałym poziomie lub nawet ulega redukcji, w skrajnych przypadkach.
Ekologia uczy, że nie ma żadnych gwarancji, iż za jakiś czas układ przyrodniczy zwany lasem znów wróci do znanej nam postaci (co często wskazują ekologiści przy okazji upadku Puszczy Białowieskiej na terenie trzech puszczańskich nadleśnictw). Ekologiści łudzą, że to nastąpi. Nie jest to wykluczone, tak jak nie jest wykluczone, że w końcu uda mi się wygrać główną wygraną w Lotto.
Pokłady samorództwa
Wpływ na społeczeństwo, jaki w Polsce osiągnęło samorództwo jest OGROMNY!
Kilka lat temu Ewa Siedlecka (Gazeta Wyborcza) spopularyzowała pogląd, że istotą zamierania świerczyn w Beskidzie Śląskim jest ich „złe” pochodzenie.
Zastanawiałem się wówczas, czy gdyby Senegalczyk, czyli Afrykanin, będąc w Polsce zachorował na zapalenie płuc, to Pani Redaktor Gazety Wyborczej byłaby przekonana, że to tylko z tego powodu, że jest Senegalczykiem a tym samym jest obcego pochodzenia! Samorództwo kolejnej redaktor Gazety Wyborczej.
Znamienne, że to ta gazeta nadaje kierunek dzisiejszemu samorództwu.
Presja teoretyków i aktywny napór medialny, oświeconych celebrytów (jeśli to możliwe, by celebryci byli oświeceni) i „ekspertów”, wyrastających jak grzyby po deszczu, powodują, że wszelkie etyczne zahamowania i ograniczenia znikają. Albo samoistnie albo przez napór, szantaż czy manipulacje. SAMORÓDZTWO, SAMORÓDZTWA, SAMORÓDZTWIE – zdają się krzyczeć wokół mnie, osaczać w domu, pracy i zagrodzie ….
Czy jest jakieś zaciszne miejsce, gdzie usłyszę tylko ciszę….
Kraj zanieczyszczony, brudny i ubogi, od dziesiątek lat walczy pod przewodnią siłą elit ekologistycznego wariactwa by zniszczyć własne zasoby naturalne. Bo lasy są właśnie takim odtwarzalnym zasobem. Nie zajmuje się (kraj) w wystarczającym stopniu ochroną wód, powietrza czy gleby.
Dziś obowiązujące prawo przeznacza na zniszczenie ponad połowę zasobów leśnych Polaków. Polaków wierzących w prestidigitatorskie sztuczki większości mediów i ich redaktorów wykreowanych na bohaterów, Polaków dźwigających do urny kartkę zaufania dla tej czy innej ekipy. Ekipy zaś, przez stanowienie prawa, prowadzą systematyczną akcję wyniszczającą. Razem z lasami – osłabiają samych Polaków.
Historia filozofii a klucz filozoficzny według Tatarkiewicza Władysława . Klucz czy wytrych?
Z pewnością w dzisiejszych czasach obskurantyzmu znajduje się jeszcze spora grupa ludzi, dla których nieobca jest
postać polskiego filozofa i historyka filozofii (3 IV1886 – 4 IV 1980). Jeszcze przed II wojną światową napisał i wydał monumentalne dzieło – Historię Filozofii. To dzieło, w trzech tomach, bladoniebieskim płótnem oprawione, przez lata stanowiło bazę wiedzy dla wielu studentów. Tych z przed wojny jak i tych po wojnie. Zawartość podręcznika była tak uniwersalna, że była cenna dla studentów sanacyjnej II RP jak i PRL. Czy sprostał realiom III RP, którą zafundowała nam nie Solidarność, lecz ludzie, którzy ją przekoślawili, przeżuli i wypluli?
Był jednak czas, gdy pewne treści (dzieła Historii Filozofii autorstwa Władysława Tatarkiewicza) lub ich niedosyt wzbudził niepokój. W mrocznym czasie stalinizmu najwybitniejsi polscy twórcy: Wiesława Szymborska, Jarosława Iwaszkiwicz, Jerzy Andrzejewski, Czesław Miłosz, Julian Tuwim, Konstanty Ildenfons Gałczyński, Leon Kruczkowski, Ewa Szelburg-Zarembina (i wielu innych ) nie mieli problemów z przedstawianiem społeczeństwu walorów komunizmu w wydaniu Stalina i Bieruta. Wówczas to zwrócono się do Władysława Tatarkiwicza z propozycją, by swoją przedwojenną wersję leninizmu i stalinizmu (opisaną jeszcze przed wojną w podręczniku) rozszerzył. Wskazano Profesorowi, iż czas pokazał, iż leninizm i stalinizm okazały się się prawdziwe i zwycięskie.
Sugerowano zacnemu profesorowi, iż filozofia Lenina i Stalina stanowi klucz, który otwiera wszelkie drzwi ówczesnej rzeczywistości. Profesor Tatarkiewicz, świadomy realiów w jakich przyszło mu żyć po porozumieniach Jałty czy Poczdamu, nie uważał, jak większość ówczesnej sprzedajnej elity, by musiał zmieniać swój pogląd na rzeczywistość filozoficzną świata. Odpowiedział adwersarzom, że klucz, który otwiera wszystkie drzwi to wytrych, i … nie zgodził się na zmianę swojego pierwotnego opisu filozofii stalinizmu i leninizmu. I nota leninizmie oraz stalinizmie nie została skorygowana, zarówno ilościowo jak i jakościowo.
Dziś w wielu dziedzinach obowiązują potocznie uznane za uniwersalne określenia, które mają społeczeństwu wyjaśniać i ukierunkowywać spojrzenia na wiele spraw. W zakresie ochrony środowiska pojawiło przed kilku dekadami dekad określenie pn.: różnorodność, bioróżnorodność. Dziś teoria znacznie rozszerzyła ich pierwotne znaczenie. Określenia te stosowane w pewnych sytuacjach można porównywać do określeń używanych w czarnych czasach stalinizmu, gdy szło o eliminację wrogów ludu, wrogów klasy robotniczej lecz najczęściej miało związek z wyniszczaniem fizycznym osób, które inaczej patrzyły na rzeczywistość lub niszczeniem pojawiających się co rusz wrogów wewnątrz elit ówczesnej władzy. Co innego oznaczał wróg ludu w ustach pierwszego sekretarza, co innego w ustach sekretarza w fabryce, a co innego w ustach nauczyciela w … podstawówce.
Dziś w zależności od okoliczności użycie określenia różnorodność biologiczna jest elementem postępu lub obstrukcji.
Z pewnością gdy pisze o nim Gazeta Wyborcza piórem Adama Wajraka w kontekście konieczności doprowadzenia do zgnicia drzew w Puszczy Białowieskiej mamy do czynienia z objawieniem najjaśniejszej prawdy! Gdy zaś jest mowa o ratowaniu drzew przed gradacją kornika by tym sposobem ratować różnorodność, mamy do czynienia z przeniewierzeniem się idei ekologii oraz wszelkim ideom postępowego świata. A przecież wystarczy zdefiniować pojęcie lasu i w kontekście tego pojęcia wyartykułować pojęcie jego ochrony ….
Czasy, w których żyjemy można nazwać przełomowymi. Przełomowymi są dla nas wszystkich. Nie są tak brutalne jak czasy stalinizmu, gdy niemal wszystkie elity kultury w sposób jednoznaczny i jednoczesny przestawiły swoje publiczne oblicze.
Dziś mamy do czynienia z pewnego rodzaju zagubieniem czy też brakiem konsekwencji. Obserwujemy bowiem zatwardziałych propagatorów nowej „idei”, obserwujemy ostracyzm, ale mamy też do czynienia z ludźmi, którzy stoją w „rozkroku”! Czy czynią to świadomie? Raz tworzą systemy ekotonów, powierzchni referencyjnych, specyficznie restrykcyjnej sieci Natury2000, czy bariery administracyjne dla użytkowania lasu w zgodzie z klasyczną wiedzą i nauką leśnictwa – czynione przez ludzi obwieszających się kordelasami leśnika i mieniących się leśnikami, a za jakiś czas biegają z siatką na robale i łapią kornika, którego 10 lat wcześniej namnożyli.
Obyś żył w ciekawych czasach ….
Polacy nie mogą narzekać.
A leśnicy szczególnie.
Dziś jest pora na kolejną rewolucję ….
Las może przetrzyma. A my? Czy przetrzymamy … czy spłoniemy na stosie Świętego EKOLOGIZMU?