Leśnikom Birczy i Krasiczyna, leśnikom Bieszczadów,
lokalnym społecznościom broniącym Lasu
W starym dowcipie syn emerytowanego już adwokata chwali się przed ojcem, że właśnie zakończył sprawę, z którą ów zmagał się przez prawie całą swoją adwokacką karierę. Na to wszystko wzburzony ojciec z wyrzutem: Przecież mój dom, i ten, który Tobie kupiłem, to dorobek ciągnięcia latami tej właśnie sprawy, głupcze.
Ten dowcip to swoista alegoria.
Ochrona przyrody w Polsce. Ciekawe studium rozkładu.
Już przed wojną wskazywano na konieczność ochrony przyrody. Powstały pierwsze obszary na których zrezygnowano z gospodarki leśnej, gdyż jak wskazywali luminarze ówczesnej nauki, będzie to lepsze dla całej przyrody. Człowiek będzie mógł obserwować, jakże sobie ona radzi bez ludzkiej ingerencji.
Później nastąpiły inne kierunki ochrony ojczystej natury, najczęściej leśnej, i najczęściej tej najbogatszej, gdyż te sobie najbardziej upatrzyli luminarze, i wskazywali na konieczne działania ochronne.
Państwo podjęło się działań w kierunku ochrony przyrody w Polsce pokładając wiarę w przekaz wielu znawców różnych jej elementów. Ostatecznie powołano nawet Ministerstwo Środowisko by przybliżyć do siebie wszystkich, którzy mówili i mówią o konieczności ochrony natury ojczystej.
Poszukano również rzadkich gatunków roślin, zwierząt i rozpoczęto wcielanie w
życie ich ochronę. Bo uznano, że są zagrożone. Rozpoczęto tworzenie rezerwatów i wskazywano w nich określony cel ochrony. Bardzo często były to prawne regulacje najwyższego rzędu – o charakterze Ustawy sejmowej – co wskazywało na rangę jaką państwo przykłada do ochrony swojej natury. Odszukane rzadkie gatunki fauny umieszczano na specjalnych listach szczególnie chronionych.
Jedni chronią puchlinkę, inni ksylobionty, jedni dzięcioła trójpalczastego a jeszcze inni bielika, myszołowa, wilka czy kornika. Dziś w kolejce stoją apologeci lisa czy nawet jenota.
Każdy gatunek wymaga strefy ochronnej i szczególnych warunków.
I pieniędzy.
Dla siebie i cennych pomysłów ochroniarzy.
Tylko te szczególne warunki z czasem przestają się liczyć i są realnie coraz mniej chronione.
Jak wskazywał w 1913 roku Jan Gwalbert Pawlikowski, rozszarpano w końcu przyrodę na atomy, by wyszarpać maksimum dla siebie.
W wydanej książce „Kultura a natura” pisał: „Kultura wyszła z przyrody i nosiła długo na sobie jej cechy; potem zwróciła się przeciw niej. Ale kiedy pod nowoczesnym hasłem „ochrony” zawiera z nią znowu przymierze, to pod wpływem tego prądu odnowiona przyroda nie będzie już tym, czym była dawniej: będzie ona nieodzownie nosić na sobie cechy kultury. Tylko, miejmy nadzieję, nie tej kultury filisterskiej i barbarzyńskiej, która z miłości do przyrody zrobiła sobie modną suknię lub pojęła ją jako źródło nowych kramarskich zysków, ale kultury prawdziwej, wewnętrznej kultury ducha i serca. Hasło powrotu do natury to
nie hasło abdykacji kultury – to hasło walki kultury prawdziwej z pseudokultura, to hasło o najwyższe kulturalne dobra”
W podobnym duchu pisał 40 lat później w „Intelektualiści a socjalizm” Frederic von Hayek: „ Laik może nie w pełni zdaje sobie sprawę, w jakim stopniu społeczna reputacja naukowca i wykładowcy jest tworem tej klasy (intelektualistów), jak jest ona w nieunikniony sposób odbiciem jej
poglądów, które niewiele mają wspólnego z wartością rzeczywistych osiągnięć. Szczególnie ważne dla naszego problemu jest to, że prawdopodobnie każdy wykładowca w swej dziedzinie mógłby podać kilka przykładów ludzi, którzy niezasłużenie osiągnęli powszechne uznanie jako wielcy uczeni tylko dlatego, że wyznawali poglądy uznane przez intelektualistów za politycznie „postępowe”; wśród nich mogę przytoczyć tylko jeden przykład, w którym podobną, pseudonaukową reputacja obdarzono z powodów politycznych naukowca o skłonnościach konserwatywnych. Tworzenie reputacji przez intelektualistów jest szczególnie ważne w dziedzinach, w których wyniki naukowych badań nie służą użytkowi innych specjalistów, lecz są powiązane ze sprawami publicznymi i politycznymi.”
System ochrony przyrody został w istocie zawładnięty przez ideologie, które odkrywają swoje kolejne wcielenia wraz z załamywaniem się tych poprzednich. Ale nikt nie krytykuje formalnie strat jakie niosą co rusz nowe wcielenia ochrony. Nikt nie krytykuje, gdyż sami ochraniarze zauważyli fiasko swoich własnych idei. I choć na wielu obszarach ochrony poniesiono sromotną klęskę, to nikt jej nie tylko nie analizuje, ale i nie ogłasza. Taki wstyd i sromota.
Nikt też nie ma zamiaru opisywać porażek. Bo nikt nie będzie redukował powierzchni raz objętych ochroną. Bo redukcja powierzchni redukowałaby być może idee samego systemu ochrony a nawet redukowałaby nakłady na … ochraniarzy. Te chronione powierzchnie to przecież obraz sukcesu. To nieustająca reklama i propaganda. Innymi słowy miara powierzchni jest miarą sukcesu.
Sukcesja
Zmienia się wizja ochrony na tych powierzchniach skierowanych do ochrony. I przyjmuje obraz czegoś, co klęski nigdy nie poniesie: sukcesji.
Niezmienna pozostaje doktryna trwania raz podjętej ochrony. Oraz braku odpowiedzialności za efekty ochrony.
Razem z rozwojem kolejnych stadiów idei i pomysłów mamy permanentny pochód ochrony. Ale ochrona i natura nie mogą nadążyć z mnożeniem się ochraniarzy i ich pomysłów. Ledwo co zipie, a w wielu miejscach po prostu zdycha.
Pewnie słyszeliście o martwym drewnie.
Celem nadrzędnym ochrony przyrody jest martwe drewno i truchło. Ono nas ubogaca przyrodniczo, gdyż to tam jest bujne życie i prawdziwa różnorodność. Dąży się więc do truchła drzew w lesie, które musi być naturalne i najlepiej, by w swym poświęceniu było dziewicze. Wówczas ma największa wartość. W śmierci potęga ochrony.
Czy mamy przez to lepszą naturę i przyrodę? I bogactwo gatunkowej różnorodności?1
Jednak od zawsze uczestnicy ochraniarskiego pochodu jednoznacznie wskazują, że jest coraz gorzej. A może słyszeliście, że gdzieś jest lepiej?
Jak to możliwe, gdy uprzytomnimy sobie obfitość pomysłów i działań trwających od dziesiątków lat? Od wieku.
Po wiekowej ochronie jest coraz gorzej.
Cóż nas czeka wobec tego za kolejnych 30 lat? Za kolejny wiek?
Sama sukcesja będzie badana i opisany zostanie stan przed i stan po (iluś latach). I dowiemy się, że różnorodność zmniejszyła się. Więc może jednak zostawić sukcesję a zrezygnować z różnorodności? I przyznać, że różnorodność – jej bogactwo, jest w lasach gospodarczych a w naturze – parkach i rezerwatach być jej nie musi? Bo w końcu sukcesja a bogactwo różnorodności to dwie różne sprawy. Chyba, że to nie ma znaczenia i zaordynujemy naturze pozostawienie jak jest: różnorodność gatunkowa to sukcesja a sukcesja to różnorodność – czyż nie na taka ideę wskazuje Ustawa ochrony przyrody?
„Obszary wyróżniające się szczególnymi wartościami przyrodniczymi, naukowymi, społecznymi, kulturowymi i edukacyjnymi, o powierzchni nie mniejszej niż 1000 ha. Celem tworzenia parków narodowych jest nie tylko zachowanie różnorodności biologicznej, przyrody nieożywionej i walorów krajobrazowych na obszarze objętym ich granicami, ale także odtworzenie zniekształconych siedlisk przyrodniczych, siedlisk roślin, zwierząt lub grzybów.” |
Cóż z tego, że durne (zapisy Ustawy)? Ale za to jaka „piękna”. Czy może się różnić od twórców, na których wskazywali Pawlikowski i Hayek?
Czy wyjaśnimy sobie kiedyś w jakich oparach absurdu powstawała ta Ustawa? Bo kto przy zdrowych zmysłach ośmiela się dedykować naturze jakieś cele? Bogactwao różnorodności siedlisk czy gatunków? Siedlisk, grzybów?! To wyraz kompletnej indolencji. Czy Państwo jest głupie …
Albo przyjmujemy naturę taką jaką jest – tajemniczą, zagadkową, niepewną, nieodgadnioną, albo nią manipulujemy wraz z manipulowaniem ludźmi (począwszy od przedszkola) – wmawiając im bogactwo przyrodnicze, róznorodność (czyli łżąc ile wlezie).
Jaki jest cel ochrony
Raz zdefiniowana ochrona, jej zakres, jej przedmiot trwa i ma trwać. Niezależnie czy się udało, czy wyszła z tego kompletna klapa – nie może być końca ochrony.
Z reguły każdy projekt, gdy go rozpoczynamy, zakłada określone cele. Staramy się je osiągnąć. Tylko w przypadku ochrony przyrody tych celów nie sposób zakończyć.
Co było celem ochrony żubra? Co było celem ochrony bobra? A co z łosiem? To duże zwierzęta. Dzięki aktywnej działalności człowieka ich populacje zwiększyły się wiele set razy. Nie są już zagrożone. Ale ochrona wciąż trwa i mimo jej sukcesów, końca ochrony nie widać. A może to jednak nie sukces – tylko jedna wielka klapa, wstyd i śmiech na świat cały? Może dlatego Greenpeace ofiarował się z pomocą w ochronie żubra? Może sama pani Merkel podrzuci sianka, albo wskaże, gdzie jeszcze można nakosić?
Zupełnie inaczej jest ze światem flory. Tutaj broń cię Panie Boże z jakimikolwiek działaniami. Są zakazane. No chyba, że ochraniarze sporządzą sobie projekt wzbogacania siedliska czy jego odtwarzania, bo nieokiełznana i wstrętna natura znów je wypaczyła. Wówczas sami sobie sprzedadzą bilet na realizację ambitnego celu. Gdyby Tobie to przyszło do głowy drogi Czytelniku, to „zderzysz się z ciężarówką” i zostaniesz rozjechany. Pamiętaj, że ta ojczysta natura to nie Twoja sprawa.
To nie ważne, że sadzonkę byliny możesz kupić za 2 złote, możesz też wyhodować później tysiąc nowych, twoje przeniesienie ich do natury w celu jej wzbogacenia jest złym i niedojrzałym postępkiem, a nawet może się okazać nie lada kryminalnym występkiem. Co innego gdy zabiorą się za to doświadczeni ochraniarze, sporządzą elaborat i punkty na mapie precyzyjnie umieszczą. Wówczas ta sadzoneczka kosztująca 2 złote zwiększa swoją wartość tysiąc a może i więcej razy. I dopiero wówczas jest to odpowiedzialna i profesjonalna ochrona czynna. Nic tu po Tobie Obywatelu Kowalski.
Generalnie zależy nam na tym by roślinek rzadkich było mniej, a nie na tym by tanio i masowo doprowadzić do tego, by przestały być roślinkami rzadkimi. Zależy nam by było jak najwięcej gatunków rzadkich. Wówczas mamy duże możliwości ustanawiania obszarów chronionych, ostoi, oraz … okazji na granty w celu dokonywania analiz i badań. To nic, że znikają. Muszą znikać. Są wówczas jeszcze cenniejsze. Sami ochraniarze „zupełnie przypadkowo”, je sobie pozyskują, by ich było jeszcze mniej i by były jeszcze cenniejsze.2 Na działania filistrów w Białowieskim Parku Narodowym zwracała uwagę Simona Kossak.
Nie zajęto się jednak z takim zapałem reintrodukcją pełnika europejskiego czy azalii żółtej, tak jak się zajęto żubrem, bobrem czy łosiem. A niepylak czy nadobnica – kruche motyle? Nie ten rozmiar, więc mogłyby być społecznie źle postrzegane. Nie byłoby to zbyt poważne – czy wyobrażacie sobie drodzy Czytelnicy doniesienia prasowe, o sukcesie 100 lecia walki o odtworzenie populacji azalii pontyjskiej albo puchlinki? (choć takie są szacunki czasowe przywrócenia utraconej, w wyniku bezmyślnej decyzji o zakazie wypasu owiec, różnorodności gatunkowej tatrzańskich hal)
Moja koleżanka, szkółkarka, która zaczęła przed laty rozmnażać storczyki czy inne rośliny rzadkie, i chronione, na jednej z istniejących jeszcze wówczas szkółek Parku Narodowego, z zamiarem wprowadzania na tereny, skąd czerpała nasionka, o mało nie trafiła do więzienia, jako dywersantka, szkodnik ekologiczny i przyrodniczy oraz dyletantka – w jednym.
Dla mnie ma znaczenie, by nie wyginęły. I dlatego, należy je rozmnażać na potęgę i sadzić tam, gdzie się jeszcze tlą, lub też gdzie indziej. Można oczywiście tworzyć dla nich specjalistyczne ogrody (a’la zoologiczne, choć tych nie wszyscy lubią) – lecz te ostatnie to twory sztuczne. Lilia złotogłów nie ma w Polsce takiego statusu jak żyrafa (która kwalifikuje się tylko do ZOO) i spokojnie może zasiedlać cały kraj, tak jak żyrafa mogłaby zasiedlać sawanny całej Afryki.
Oczywistym jest, że moja osobista koncepcja produkcji lilii złotogłów (i innych rzadkich gatunków również) wydaje się zbyt śmiała i jeszcze długo nie będzie zrozumiała przez kwiat polskiej nieuki. Przez to państwo.
O wiele łatwiej niszczyć, zacierać ślady i dawać alibi. I napychać kieszenie strzyżeniem stada pańszczyźnianej tępoty.
Natura 2000? Nic trudnego. A może nieduży rezerwacik, albo jakaś referencja? Nie referencja? To może jakaś strefa wyłączona lub ochronna albo i LKP-ik?
Natomiast dr. hab. Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków z zapałem
kijem rozgania żubra po całej Polsce, a nawet nakłania go do pokonywania wpław Odry, by na drugim brzegu skończył tragicznie w niemieckim garze.
Wskazałem przykład „żubra”. Toż on był w Puszczy Białowieskiej. Kto zrobił jakieś badania, że mu się będzie podobać w Mirosławcu lub w Stuposianach? Może Niemcy zrobili takie za Odrą i dlatego go odstrzelili,
jak tylko ją przepłynął, by się „biedaczysko” nie męczył? A może jakże zasłużony habilitant Obywatel Kowalczyk Rafał?
Gdy jednak dochodzimy do flory, to ma zgnić, bo zrobić nic nie da rady. Bo to świętość – ta flora. W przeciwieństwie do żubra, który dla habilitanta Kowalczyka świętością przestał być, gdyż się nim zajmuje i jemu się poświęcił. Zaś już puszczańska flora, szczególnie ta w lesie gospodarczym nadleśnictwa świętą jest jak najbardziej: nie można jej tykać, bo szanowny habilitant się na niej … nie zna, więc tak na wszelki wypadek: WARA. Przykuć się doń, może być na wysokości 4 metrów i NIE DAĆ. Ale nie do żubra – bo na nim Szanowny Pan doktor się zna, i wie, że trzeba wybić co roku co najmniej 10% jego populacji. I choć to czyni, on i jemu podobni znawcy (wara innym znawcom) od 70 lat, to żubrza populacja się nie naprawia. Wynika to z błędu pierwotnego zbyt małej puli genowej tego pierworodnego stada (jeśli 3-4 egzemplarze można uznać za stado). Oczywistym jest wsparcie Greenpeace, które przekonuje, że zna lepsze sposoby na ochronę żubra – i
zaprasza naszego habilitanta do pomocy i współpracy. Mają lepszą wizję niż Instytut Biologi Ssaków PAN. I być może wkrótce rozgonią ten cały Instytut, chyba że ten wykupi odpowiednią ilość cegiełek. Nasz dostojny habilitant nie raz wspomagał Greenpeace … A może to jego pomysł?
Nie mając nadziei na uznanie wśród polskiej nieuki liczę na zrozumienie szarego Kowalskiego. W końcu to on wszystko subsydiuje. I niestety z różnych powodów nie zwraca uwagi na co jego pieniądze idą. A nie zwraca, gdyż do dziś pańszczyzna tli się w nim, pokora i spolegliwość przed batem, jarzmem i pogardą tzw elit. – Nie wiesz chamie, gdzie twe miejsce?!
Kiedy się spostrzeże, że bez niego nic nie warte? Kiedy się kategorycznie oznajmi: Sprawdzam.
Mam więc nadzieję, że ten artykuł przybliży Kowalskiego do tego: Sprawdzam.
Może się w końcu zreflektuje i zauważy, że król jest nagi. I jeszcze gorsza mizerota niż on sam. Nawet natura traci – jego ojczysta. Liczę na Ciebie najdroższy czytelniku.
Czy rozumiesz możliwości jakie się przed nami otwierają: intensywna reintrodukcja rzadkich gatunków świata flory? Czy ona nie zasługuje na podobną rangę co wybrane tylko elementy fauny? Czyż nie możemy wspólnymi siłami podjąć się tego zbożnego działa zaniedbywanego dziesiątkami lat przez niedostrzegającego problemu niedouczoną i ideologiczną nieukę? Czyż nie zależy nam, by czerwona księga zamiast pęcznieć z roku na rok kalumniami tej nieuki skryła się w lamusie? Tego nowe koncepcje ochroniarskie bazujące na sukcesji nie naprawiają. Nie naprawiają tego co wcześniej unicestwiły.
Kowalski! Obudź się! Gdy się weżmiesz poważnie za tą robotę, to nielicho zaoszczędzisz na podatkach.
Polskie rozstrzygnięcia w zakresie ochrony przyrody są kuriozalne
Raz podjęta decyzja o ochronie trwa: do czasu zagłady przedmiotu ochrony i nawet wówczas się nie kończy. Więc tytuł nie jest do końca adekwatny, choć połowicznie odzwierciedla skutek ochrony. Śmierć i zagłada. Lub trwanie do końca świata i nawet dzień dłużej najlepiej …w zakresie finansowania.
A co potem?
Oczywiście nie można ogłosić porażki ani szczęśliwego zakończenia. Nie zrobi tego dzisiejsze państwo, a tym bardziej nie uczyni nieuka.
„Ochrona” więc jest prowadzona w najlepsze.
Zmieniany jest tylko kierunek i cel ochrony. I najczęściej nie czyni już tego sejmowa Ustawa, lecz jakiś lokalny urzędnik z RDOŚ, włączany i wyłączany tak, jak wskazuje akuratna potrzeba tego czy drugiego stowarzyszenia obskurantyzmu ekologicznego, wspieranego równo przez magdalenkowe zaprzaństwo jak i zatroskane fundusze Sorosa.
Czy tylko porażki
Otóż nie. Są i sukcesy. Takim sukcesem z pewnością jest reintrodukcja bobra, rozpoczęta przez środowisko łowieckie w celu wzbogacenia łowiska. Cenna skóra, doskonałe, czyste mięso, no i na dodatek strój bobrowy ceniony i wykorzystywany przez wszystkie modnisie, a dziś też przez środowisko wegan i wegetarian. Tym też jest reintrodukcja żubra – obarczona jednak kazirodczym początkiem, która stworzyła zdegenerowaną i cherlawa populację. Będzie już trzecie pokolenie, a może i czwarte pokolenie naukowców, które walczy o uleczenie żubra.
Ale niepylak, nadobnica to klęska ochrony siedliskowej prowadzonej w Parkach – tam gdzie jeszcze do niedawna fruwały.
Jest jeszcze wilk, jest łoś. Ale nie ma żółwia błotnego, żabki nadrzewnej czy szczeżui. A co z trytonem. Co z powszechnym napychaniem brzuszków naszych narodowych ptaszków, chronionych w całej powadze majestatycznego prawa?
Nic tu się kupy nie trzyma, ale trwa z całą powagą ekologistycznej obskury.
Ochrona przyrody nie ma więc końca, bo ma mądrzejszych zarządców niż syn starego adwokata. Będzie wysysać naturę do końca. Do śmierci. I przekazywać w spadku idee swojego dzieła następcom po mieczu i po kądzieli. I będzie rosnąć jak wyspy śmieciowe na oceanach.
Epilog
Ochrona przyrody to rzecz bardzo ważna. Na czym ona polega? Na czym się skupia, kiedy o niej słychać a kiedy nie? I dlaczego?
Kiedyś, gdy powstawał Park Yellowstone – był zasadniczym krokiem w kierunku ochrony przyrody. Czemu tak było – o tym innym razem.
Oczywiście są regiony na świecie, gdzie natury ubywa. I w takich okolicznościach tworzenie nowych parków, takich jak Yellowstone NP, ma znaczenie.
Są jednak obszary, gdzie natury tak pojmowanej nie ubywa. Obszar lasów jest stabilny, a gospodarstwo leśne gdy jest trwałe, natury generalnie nie rujnuje – czego dowodem są też polskie lasy: bogate siedliskami i gatunkami, otwierającymi przed nami kolejne tajemnice.
Wskazywanie naturze zamkniętej w Parkach i rezerwatach, że ma nieść krajowi, ludziom bogactwo przyrodnicze, trwałość i rozwój różnorodności jest obrazem kompletnej indolencji o tym czym jest NATURA. Natura nie musi i nie wypełnia ludzkich oczekiwań i celów, które na nią nakłada człowiek. Natura jest dzika, tajemnicza, nieprzewidywalna. Czyż właśnie to nie jest piękne? Czyż to nie powinno nam wystarczyć.
Nic w tym sensacyjnego, że trwałe gospodarstwo leśne nie zubaża natury w sposób trwały. Okresowe zakłócenia nie niszczą siedlisk, nie zmniejszają różnorodności w stałej i dalekosiężnej perspektywie. Jakie bowiem znaczenie ma zrąb na powierzchni 4 hektarów w kompleksie leśnym kilkunastu tysięcy hektarów? To czasowe zadrapanie, które się regeneruje bardzo szybko. Wskazują na to lasy gospodarcze, które trwają od setek lat, i które są pełne życia i darów dla ludzi. Które powstały często na zrebach kilkuset hektarowych.
1 Samorództwo czy różnorodność …
2 Adam Bohdan i Stowarzyszenie na Rzecz Wszystkich Istot niszczy rzadkie gatunki porostów
https://www.pressreader.com/poland/gazeta-wyborcza-0557/20101013/281887294663874
– bo oczywistym jest, że zaprzyjaźniony z GW zespół, finansowany przez fundusze Sorosa, nie podlega ogólnym zasadom polskiego prawa, jest dotknięty immunitetem, jak posłowie, sędziowie, prokuratorzy – ci, którzy mają zawsze rację, więc stoją ponad prawem;
Linki
Straty przyrodnicze Rezerwatu Ścisłego Białowieskiego Parku Narodowego ….
Dlaczego nie powstał Park Narodowy GRZMIĄCA – https://polskawlesie.pl/ochrona-srodowiska/dlaczego-nie-powstal-park-narodowy-grzmiaca