Coraz rzadsza w Pieninach, a Park Bieszczadzki wydał nawet specjalny „list gończy” i oczekuje wszelkiej informacji o poszukiwanej. Nie wiem czy podjęli jakieś inne działania? A Profesor znalazł już winnego. Za pieniądze MŚ (może sam je sobie przyznał) obarczył Lasy Państwowe.
Nadobnica alpejska – po łacinie Rosalia alpina
Jest największym chrząszczem z rodziny kózkowatych (Cerambycidae) rzędu chrząszczy (Celeoptera).
Wszyscy się zachwycają urodą owada. Owada dorosłego. Osiąga bowiem pokaźne, jak na nasze krajowe warunki, rozmiary – do 4 centymetrów długości, a długość czułków jest większa od całej reszty. Rzadko go można zobaczyć. Wygryza się z drewna w ciepłe, słoneczne dni w czerwcu i lipcu. Przystępuje do rójki, która trwa czasami do września. I to jest ten czas kiedy możemy spotkać „różyczkę”.
Etologia i środowisko życia
Chrząszcz jest nierozerwalnie związany z lasami bukowymi. To drewno bukowe jest jego podstawową baza pokarmową. Wskazuje się jeszcze na graba i drzewa owocowe. Napotkałem na ślad o wiązie górskim czyli brzoście. Lecz nie wydaje się, by te gatunki drzew miały znaczenie w życiu populacji nadobnicy.
Rozwój, czyli generacja owada trwa od 2 do 4 lat. Najczęściej, w normalnych warunkach pogodowych trwa 3 lata.
W tym czasie kolejne stadia larw, które wykluły się ze złożonych w załomkach kory jaj, odżywiają się drewnem bukowym. Żerują na martwym drewnie, czyli są ksylofagami.
W literaturze możemy napotkać na sygnały, że ktoś obserwował żery i larwy w meblach bukowych. Nie wydaje się to znaczące.
Cóż zatem potrzeba do rozwoju nadobnicy? Potrzeba surowca drzewnego, a więc zamierających lub martwych buków. Powinno ich być najwięcej w Parkach Narodowych. Jednak nie ma świeżych sygnałów z Pienin czy Bieszczad. Dla profesora Zbigniewa Witkowskiego dane z Lasów Państwowych są niewiarygodne, choć w swoim opracowaniu ich nie przytacza1.
Kowal zawinił a Cygana powiesili
Profesor wskazuje natomiast na szkodliwą działalność Lasów Państwowych związaną z pozyskaniem surowca bukowego i jego gromadzeniem na składach. Nie jest to do końca zgodne z rzeczywistością. Surowiec drzewny ma bowiem w Lasach Państwowych bardzo szybką rotację – nadleśnictwa nie produkują „na magazyn”. Drewno, nawet jeśli znajduje się w lesie, często nie jest już własnością nadleśnictw. Jest sprzedane. W związku z tym nie wydaje się, by swego rodzaju wabik i pułapka dla dorosłych owadów w postaci ogromnej masy drewna bukowego leżącego w lesie w okresie od lipca do września (czyli w czasie rójki i składania jaj przez nadobnicę) miała duże znaczenie. Nie ma bowiem znaczących mas drewna przelegujących na składach.
Znam przykład, gdy nabywca zasiedlonego przez nadobnicę opału bukowego, doczekał się wylotu owada we własnej piwnicy. Ku swemu przerażeniu – gdyż był przekonany, że owady pożrą mu cenny opał. Wybił je co do sztuki naprędce ściągniętym z nogi butem. Gdzie Pan był Panie profesorze ze swoją radą i edukacją w tym czasie? Może piastował urząd Głównego Konserwatora Przyrody, i uważał, że wszystko się toczy dobrze i nie trzeba edukować, skoro taka świetna broszura zawisła na stronie internetowej GIOŚ?
Trudno też mieć pretensje do właściciela, by nie dbał o swój majątek i dopuszczał do jego zniszczenia z jakichkolwiek przyczyn. Nawet gdy taką przyczyną byłaby najładniejsza „różyczka”. Drewno bukowe to cenny surowiec energetyczny i użytkowy! Ma więc określoną wartość materialną. Mniejszą czy większą od nadobnicy – tego pan profesor też nie precyzuje.
Nie wskazuje też na środki, którymi sam dysponuje.
Nie zająknie się nasz naukowiec, nad tematem obserwacji, lub ich braku, na obszarze Lasów Państwowych. Nadobnica zginęła z obszaru parków narodowych, lecz winne są Lasy Państwowe. Dla mnie nie jest dziwny ten wniosek profesora IOP PAN Kraków. Często obserwuję, że profesura wysnuwa wnioski nie mające związku z przedmiotem badań czy dociekań. Tym samym trudno nazywać ich działalność naukową. To się dzieje raczej w sferze nieuki.
Większość zbioru – opracowania, pożytecznego jak najbardziej, mógł zaś dokonać gimnazjalista ze szkoły waldorfskiej. I z całą pewnością nie zajmowałby się wówczas nieuprawnionymi wnioskami.
Ach te dzięcioły
Prócz tego, że generacja owada trwa co najmniej 3 lata (tyle czasu musi leżeć drewno, by ze złożonych w nim jaj pojawił się w końcu dorosły, piękny owad) to zasadniczym dla niego zagrożeniem są ptaki.
Owad jest duży. To największa kózka w Polsce. Dostrzegają to bystre zmysły dzięciołów. Wiedzą, że zjadając jedną dużą – ponad 3 centymetrową larwę, nie będą musiały w nieskończoność uganiać się za larwami korników wielkości 2-3 milimetrów. O tym profesor Witkowski nawet się nie zająknął w swoim opracowaniu. Być może widoki takie jak na zdjęciu – pokazujące żery dzięciołów na stosie zasiedlonym przez nadobnice są mu nieznane.
Nasi naburmuszeni ekologiści
Owad dorosły jest piękny. Stanowiłby ozdobę niejednej kolekcji. Ale jest pod ochroną, a na fotografii też się prezentuje pięknie. Znamy ekologistów, którzy z gębami pełnymi miłosnych frazesów o ochronie środowiska, jeśli znajdą coś rzadkiego, od razu to unicestwiają. Z głupoty czy z rozmysłu?
Jedynie słuszne media hołubią takie osoby i napiętnują ich karanie. Ludzie zwykle mają świadomość, że jeśli coś jest rzadkie to należy o to dbać, chronić, a nie niszczyć (choć w większości nie są ekologistycznymi aktywistami). Tak też należy postępować z nadobnicą.
A może do czynu, nawet … społecznego
W Szwajcarii państwo płaci właścicielowi za czynną ochronę; właściciele wkopują w ziemie bukowe bale o średnicy minimum 25 centymetrów i długości 2 metrów. Nie wydaje mi się to najlepszym rozwiązaniem – łatwa dostępność ze strony morderczych dzięciołów. Zdecydowanie korzystniejsze jest pozostawianie złożonych stosów drewna bukowego. Nie za dużych, ale za to w większej liczbie. Czemu tego nie czynią w Parkach Narodowych? W Polsce pieniądze płyną na opracowania i monitoringi. Jeśli ich starcza tylko na tyle, to może zainicjować zbiórkę lub zacząć działać własnym sumptem? A może przeznaczać je nie na monitoringi, programy i plany a na czynną ochronę?
Nie mam pojęcia ile kosztowało zatrudnienie profesora Zbigniewa Witkowskiego w celu dokonania zbioru danych opublikowanych przez GIOS na temat nadobnicy alpejskiej. Jestem jednak przekonany, ze starczyłoby ich na podwojenie polskiej populacji tego rzadkiego owada. Pod warunkiem, że dzieło powierzylibyśmy uczniom gimnazjum systemu waldorfskiego lub podobnym zapaleńcom i rzeczywistym miłośnikom ojczystej przyrody. System istniejący w państwie, system IOP PAN Kraków, z jego wybitnym przedstawicielem Zbigniewem Witkowskim, generuje olbrzymie koszty, które w większości nie trafiają do NATURY.
Nadobnica alpejska. Jest rzeczywiście piękna. Nigdy nie było i nie będzie jej dużo. Może to też wpływa na jej czar?
W Parkach jej szukają a profesor oskarża Lasy Państwowe!
A co takiego się stało w Parkach w ostatnim dwudziestoleciu, że przestano obserwować tam „różyczkę”? Tego Pan Profesor Zbigniew Witkowski nie analizuje. Czy to nie Pana zasługa? Nie zasługa pańskich koncepcji, koncepcji IOP PAN? W trakcie pańskiego bytu, pod auspicjami pańskiego systemu ochrony znika jeden z cenniejszych elementów przyrodniczych kraju. A Pan pływa jak pączuś.
Nadobnica w zaniku, ale szczodre granty na pseudonaukowe dezyderaty płyną szerokim strumieniem. Przewidywał to Gwalbert Pawlikowski 80 lat temu. Przewidywał powstanie takiej kasty miłośników.
1 Przewodnik metodyczny Rosalia alpina – Zbigniew Witkowski
Nadobnica alpejska – owadzi klejnot (Salamandra 2/2007, 24)